Pod komendanturą Salomona Morela, okrutnego strażnika więziennego (oskarżonego w 1996 r. o ludobójstwo) obóz pracy szybko przekształcił się w obóz zagłady. Działał on do listopada 1945 r.
Krzysztof Ogiolda Polskich obozów koncentracyjnych nie było w czasie wojny. I słusznie się na to określenie oburzamy. Powstały niestety po niej. Dla Żołnierzy Wyklętych, dla członków Armii Krajowej i dla Niemców zorganizował je aparat bezpieczeństwa. Dyskusję na ten temat ożywi z pewnością wydana właśnie przez Znak Horyzonty książka Marka Łuszczyny „Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne”. Powód jej napisania dobrze oddaje motto, cytat z Hannah Arendt: Przeszłości nie da się traktować wyłącznie jak „martwego ciężaru”, trzeba uwzględnić pamięć, która stanowi ciężar zmarłych i wyrządzonych im krzywd. Stawiają oni wymagania wobec teraźniejszości. Książka przypomina, iż między 1945 a 1950 rokiem w Polsce działało 206 obozów, w których przetrzymywano Niemców, Polaków, Ukraińców i Łemków. Bardziej niż sama liczba takich miejsc musi szokować fakt, iż wiele z nich Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego zakładało, wykorzystując infrastrukturę po niemieckich obozach nazistowskich. Obóz Świętochłowice-Zgoda to dawne Eintrachthütte – filia KL Auschwitz, Lager Sosnowitz II stał się obozem Sosnowiec, Lager Lagische – obozem w Będzinie. Jeden z bardziej wstrząsających rozdziałów książki mówi o losach ludzi, których przetrzymywano po wojnie w obozie Oświęcim. Na pryczach gryzły nas te same wszy, co naszych poprzedników w Auschwitz – mówi jedna z przetrzymywanych tam kobiet zatrudniona przy demontażu fabryki IG Farben i skacząca karne „żabki” dookoła baraku. Problemem jest nie tylko tożsamość miejsc cierpienia i umierania. Marek Łuszczyna pokazuje je przez pryzmat losów konkretnych ludzi – pojedynczych więźniów i nazwanych z imienia i nazwiska funkcjonariuszy komunistycznego aparatu. Te wspomnienia nie ustępują w dosadności wstrząsającym opisom, które wyszły spod piór Borowskiego, Grzesiuka czy innych autorów literatury lagrowej. „Auschwitz to było sanatorium przy tym, co wam zgotuję” – obiecywał na powitanie przywożonym do Świętochłowic komendant Salomon Morel. I dotrzymywał słowa. Miał zwyczaj bić więźnia drewnianą pałką po głowie, dopóki nie zamieni jej w krwawą miazgę. Stosuje też zabawy grupowe. Każe się kłaść nagim ludziom jeden na drugim, aż stos sięgnie wysoko. Ponieważ chce mieć pewność, że ci na dole nie przeżyją, wdrapuje się na górę i na plecach ofiar tańczy kalinkę. Nawet w „bezpieczeństwie” ma pseudonim Wariat. Toczy się dyskusja, czy powojenne obozy można nazwać polskimi obozami zagłady na pewno nie... Nie tylko okrucieństwo czyni takie miejsca odosobnienia podobnymi do obozów koncentracyjnych znanych w czasie wojny. Także głód. „Co dostawaliśmy? - wyznaje jedna z więźniarek. – Prawie nic nie było przewidziane dla hitlerowskich kurew. Zresztą nawet załoga miała ciężko. Kradła i kombinowała po wsiach”. O kawałek chleba łatwiej było tym, którzy nadawali się do pracy w Hucie Świętochłowice. Zwykle znalazł się porządny człowiek, co z domu przyniósł podwójną porcję kromek. Jedną dla siebie, drugą dla więźnia pracującego obok. Zostawiony przez zapomnienie napis nad bramą wejściową: „Arbeit macht frei” nabrał więc po wojnie nowego znaczenia. Ale przytłaczająca większość więźniów tego obozu była zbyt głodna i zbyt słaba lub chora (tyfus), by pracować. Wolność – nawet ta polegająca na oszukaniu głodu – nie była dla obozy koncentracyjne, zwłaszcza na Śląsku, były też obozami pracy. Centralny Zarząd Przemysłu Węglowego zgłosił zapotrzebowanie na 60 tysięcy robotników przymusowych. Bydlęce wagony przywożą – przede wszystkim Niemców z obozów w Potulicach, w Bydgoszczy, Lesznie, Radomiu, Puławach i wielu innych miejscach. Górnikami na zawołanie musieli się stać nauczyciele, urzędnicy, lekarze rolnicy itd. Do grudnia 1945 roku udało się zebrać 40 tysięcy ludzi, w tym dwa tysiące kobiet, wszystkich skierowano do pracy pod ziemią. Kopalnia za każdego wykwalifikowanego górnika płaciła Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego 16 zł za każdy dzień pracy, za przyuczonego nauczyciela lub skrzypka 8 zł. Trudno nie dostrzec analogii z systemem nazistowskim, w którym haracz za niewolników pobierało od przemysłowców SS. Marek Łuszczyna zauważa, że tylko na terenie polskiego przedwojennego Śląska powstało 76 obozów podległych CZPW. Każdy dla około 400 więźniów. Tworzono je na bazie poesesmańskich budynków niemal przy każdej kopalni. W dyskusjach o komunistycznych powojennych obozach pojawia się często argument, że krzywdy dotykały w nich przede wszystkim Niemców, ponoszących kolektywną winę za dojście Hitlera do władzy i za wybuch wojny. To słaba argumentacja. Po pierwsze – wbrew stereotypowi – nie wszyscy Niemcy głosowali na NSDAP. Na Górnym Śląsku tę partię jesienią 1932 poparło niewiele ponad 26 proc. wyborców (gorszy wynik naziści uzyskali tylko w Badenii-Wirtembergii). Ale niezależnie od tego odpowiedzialność zbiorowa nie jest, mówiąc delikatnie, szczytem etyki, a jedna zbrodnia nie powinna przesłaniać innej. W książce cytowane jest zdanie Jana Józefa Lipskiego, iż rozliczanie większej winy niemieckiej nie unieważnia mniejszej winy polskiej. A gdyby kogoś współzałożyciel KOR nie przekonał, powinien pamiętać, że w obozach na Śląsku zamykano działaczy NSDAP obok zwykłych ludzi, wśród tych drugich wcale nie brakowało Polaków, także powstańców śląskich czy działaczy Związku Polaków w Niemczech. Zresztą obozy powojenne nie były przeznaczone tylko dla Niemców. Marek Łuszczyna opowiada historię Rozalii Taraszkiewicz, którą jako trzynastolatkę przywieziono – skutą z tyłu – do obozu pracy przymusowej w Krzesimowie koło Lublina. Całą jej winą było to, że jej brat był żołnierzem antykomunistycznego podziemia. Siostrze „największego bandyty w okolicy” przydzielono miejsce w oborze bez okien zastawionej trzypiętrowymi pryczami. – W oborach było pełno więźniów, były właścicielki zakładów meblowych, prokuratorki, sędziny, właścicielka kina „Wenus” w Lublinie, bardzo ładna, w ciąży – wspomina. - W obozie rządził Wiercioch, pseudonim Bestia. Niezależny, prawdziwy oberkapo, nie starali się na niego wpływać kolejni komendanci (…). On lubił ludzi rozgniatać drewniakami, które zawsze miał na nogach. Skąd pochodził, nie wiem, ale więźniów katował, bali się go okropnie, nosił polski mundur, ale ten w ogóle do niego nie pasował,powinien raczej nosić mundur SS. Choć wiele takich emocjonalnych opisów i wspomnień pokazuje analogie między wojennymi i powojennymi obozami pracy, nie zamykają one dyskusji o tym, czy można je nazywać polskimi obozami koncentracyjnymi. I autor książki tych dyskusji nie unika. – Spójrzmy na fakty, jak zorganizowano te miejsca odosobnienia – mówi profesor Bogusław Kopka, historyk, pracownik naukowy Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. – Na określonym terenie izolowano na czas nieokreślony, bez wyroku ludność cywilną, w tym starców, dzieci, kobiety, a więc ludzi niezdolnych do pracy. Te fakty odpowiadają definicji „obozów koncentracyjnych”, tyle że dla polskich historyków sformułowanie to na tyle jest zrośnięte z niemieckim systemem nazistowskiej zagłady, że musi wzbudzać naturalny opór, i ja go rozumiem. Bo też powojenne obozy polskie istotnie nie były – jak wiele obozów koncentracyjnych niemieckich – obozami zagłady. W Siemianowicach, Potulicach czy Łambinowicach nie było komór gazowych ani krematoriów. Metodą przemysłową zabijano ludzi w Treblince, Sobiborze, Bełżcu, Chełmnie i wielu innych miejscach. Pozostaje jeszcze jeden ważny punkt sporny. Część historyków jest zdania, że obozy powojenne stworzyły komunistyczne władze, które nie reprezentowały suwerennego narodu polskiego. Niemcy powierzyli władzę NSDAP w wyborach, komunizm przyniosła na bagnetach Armia Czerwona. Polaków nikt o zdanie nie pytał, a jak już to zrobiono, wynik wyborów został sfałszowany. – Bardzo wygodna, usprawiedliwiająca teoria – mówi na kartach książki Kazimierz Kutz. – Czyli jak nazywać tych, którzy te obozy założyli i nadzorowali? I co się z nimi później stało? Odlecieli na inną planetę? Czy polskimi obywatelami stali się w momencie zamknięcia ostatniego, hańbiącego naszą narodowość obozu? - pyta reżyser. To retoryczne pytanie z pewnością sporu o istnienie polskich obozów koncentracyjnych nie kończy. Raczej dyskusję otwiera.
W 2018 roku - w którym 21 stycznia minie 55 lat od śmierci barda Warszawy, Stanisława Grzesiuka, a 6 maja 100 lat od jego urodzin - jego książki: "Pięć lat kacetu”, "Boso ale w ostrogach” oraz "Na marginesie życia” ukażą się po raz pierwszy w wersji bez ingerencji cenzury. 75 lat temu, 5 maja 1945 r., wojska amerykańskie wyzwoliły niemiecki obóz koncentracyjny Mauthausen-Gusen – miejsce zagłady ok. 30 tys. Polaków. Kompleks na terenie Austrii był jednym z najstraszniejszych elementów niemieckiej machiny śmierci. Symbol bestialstwa niemieckiego totalitaryzmu Mój blokowy w Dachau powiedział, żebyśmy pamiętali, że jedziemy do najcięższego obozu, gdzie naprawdę potrzeba będzie dużego wysiłku, żeby przetrwać. Ale też zacytował nam Szekspira, byśmy wierzyli, że nie ma takiej nocy, po której nie zaświeciłoby słońce. Nam też zaświeci… — wspominał Stanisław Dobosiewicz. W podobozie Gusen I, należącym do kompleksu obozów, jako numer 166 przetrwał niemal pięć lat – od końca maja 1940 r. do dnia wyzwolenia. Podobnie jak wielu innych więźniów obozów koncentracyjnych wiedział, że trafia do miejsca będącego symbolem bestialstwa niemieckiego totalitaryzmu. Niektórzy określali ten obóz jako „mordhausen”. Kompleks Mauthausen należał do grupy tzw. starych obozów koncentracyjnych, powstałych jeszcze przed wybuchem II wojny światowej. Został założony w sierpniu 1938 r., pół roku po aneksji Austrii przez III Rzeszę. Miejsce pod przyszły obóz dowództwo SS wybrało niemal natychmiast po wkroczeniu wojsk niemieckich. W Mauthausen wydobywano wysokiej jakości granit. SS utworzyło wyspecjalizowane przedsiębiorstwo, którego celem było wykorzystywanie niewolniczej pracy więźniów do budowy monumentalnych obiektów metropolii Rzeszy – Berlina i Norymbergii. Drugim celem funkcjonowania było wyniszczanie potencjalnych przeciwników reżimu. Początkowo byli to głównie socjaliści, socjaldemokraci i komuniści do niedawna działający w Austrii. Już w grudniu 1939 r. podjęto decyzję o wybudowaniu filii obozu w odległym o 4 km Gusen. Na początku 1940 r. w kompleksie Mauthausen-Gusen pracowało już ponad 3 tys. więźniów. Po przybyciu do Gusen I pierwszych transportów Polaków esesmani określali ten obóz jako: „Vernichtungslager für die polnische Intelligenz” – obóz zagłady dla polskiej inteligencji. W przeciwieństwie do późniejszych obozów zagłady w Mauthausen-Gusen głównym narzędziem zadawania śmierci była wyniszczająca praca. Praca w kamieniołomach zaczynała się o świcie i trwała do zachodu słońca, z reguły około dziesięciu godzin. W środku dnia zarządzano półgodzinną przerwę na obiad. Więźniów przeznaczonych do jak najszybszego uśmiercenia kierowano do wnoszenia głazów z kamieniołomu Wiener Graben po stromych, liczących 186 stopni schodach, nazywanych „schodami śmierci”. W późniejszym okresie funkcjonowania obozu schody służyły do wstępnej selekcji nowoprzybyłych więźniów. Ci, którzy nie byli zdolni do wniesienia ciężkich kamieni po schodach, byli spychani w przepaść. Przeprowadzający selekcję esesmani nazywali ich „spadochroniarzami”. We wspomnieniach więźniów chwila przybycia zapisała się jako najgorsza podczas całego pobytu w „kacecie”. To był najcięższy moment, bo człowiek trafiał do innego świata. To było życie, które nie mogło pomieścić się w głowie! Coś okropnego, żeby tak człowieka traktować. Nikt by sobie tego nie wyobraził. Dochodziły słuchy, że w obozach mordują, ale przekonać się o tym na własnej skórze, to co innego — opisywał Jerzy Rosołowski, który został więźniem Mauthausen-Gusen w 1944 r. Istotnym etapem „przyjęcia do obozu” było odarcie więźniów z godności. Odbierano im ubrania i wszystkie rzeczy osobiste, golono głowy, dezynfekowano ich i wydawano pasiasty drelich lub stare mundury wojskowe. Nie orientowaliśmy się w tym wszystkim. Popędzali nas kijami, żeby szybko rozbierać się do naga, wyrzuciliśmy wszystkie nasze rzeczy. Byliśmy pędzeni jak stado oszalałych ze strachu zwierząt, to w tę, to w tamtą stronę — wspominał jeden z więźniów przybyłych do obozu w 1943 r. Krzyk esesmanów i przemoc towarzyszyły więźniom w czasie całego koszmaru pobytu. Jeżeli nie dostało się kijem, to był szczęśliwy dzień. Każda czynność – czy noszenie kamieni, czy zbiórka, czy tworzenie grup obozowych – to był jeden wrzask, jedno bicie, mordowanie — relacjonował Leon Ceglarz, który do Gusen I trafił w 1940 r. W 1942 r. rozpoczęła się błyskawiczna rozbudowa kompleksu obozów Mauthausen-Gusen. Obozy zlokalizowane na terenie Rzeszy stały się ważnymi ośrodkami produkcji zbrojeniowej. Kierownictwo SS ogłosiło „mobilizację wszelkich sił więźniarskich do celów wojennych”. W ciągu kilkunastu miesięcy powstało ponad pięćdziesiąt podobozów podporządkowanych głównemu w Mauthausen. Jego kierownictwo decydowało o rozdziale więźniów pomiędzy poszczególne przedsiębiorstwa zbrojeniowe pracujące na rzecz niemieckiej machiny wojennej. Więźniowie pracowali również przy rozbudowie podziemnych korytarzy mających pomieścić fabryki zbrojeniowe. W 1944 r. do obozu napływały tysiące z innych obozów koncentracyjnych położonych bliżej frontu oraz niszczonej Warszawy. W sierpniu 1944 do Gusen przyszły dwa transporty młodych ludzi, warszawiaków, powstańców. Przyjechali do nas jako wielcy bohaterowie. Dopiero po kilku dniach, kiedy dostali się do pracy w kamieniołomach i kapo zamordowali kilku z nich, zrozumieli swoją sytuację. Wcześniej nie wiedzieli, co to jest obóz koncentracyjny — wspominał jeden z wieloletnich więźniów Gusen, Witold Domachowski. Pomimo licznych podziałów pomiędzy więźniami i niekiedy wzajemnej niechęci we wspomnieniach przewija się przekonanie, że kluczowe dla przetrwania było wzajemne podtrzymywanie się na duchu. Nasza konspiracja w obozie polegała na tym, by pomóc drugiemu, uratować mu życie. To były rzeczy najistotniejsze. Nie było karabinów i innej możliwości obrony. Walka szła o przetrwanie — podkreślał jeden z więźniów, który w Gusen I spędził pięć lat. Wielką rolę w przetrwaniu odgrywał też osobisty charakter i pomysłowość. Pisarz i pieśniarz Stanisław Grzesiuk stwierdził, że jego szansą na przeżycie będzie wspieranie innych więźniów grą na bandżoli. Kupił ją za 400 papierosów, równowartość 400 kawałków obozowego chleba. Zachowany do dziś instrument z Myszką Miki i napisem jest jednym z najważniejszych świadectw życia w obozie. Bandżola była również zabezpieczeniem przed pozbawieniem człowieczeństwa. To jest celem obozów, żeby zanim ludzie umrą z głodu i przemęczenia, zamienić ich przedtem w bydło, upodlić, wyzuć z wszystkiego, co ludzkie — wyjaśniał Grzesiuk we wspomnieniach „Pięć lat kacetu”. Dla innych ucieczką od koszmaru życia w obozie było życie duchowe. W Gusen grupa wykładowców akademickich prowadziła swoisty uniwersytet obozowy. Te wykłady były bardzo budujące, jedna z najwspanialszych rzeczy. Wydawałoby się, że poza wyniszczającą pracą już nic nie istnieje, a tymczasem byli ludzie, którzy tak się poświęcali. Odrobny [Kazimierz, działacz narodowy z Wielkopolski – przyp. red.] mówił nam: Wy do kraju nie będziecie wracali, pojedziecie na studia w Londynie. Przedstawiał nam przyszłość w jasnych barwach — wspominał jeden z młodych więźniów Gusen I. Jako jeden z najbardziej wstrząsających momentów w obozie więźniowie opisywali pierwsze zetknięcie się ze śmiercią przyjaciół. Pierwszego dnia w krematorium paliłem kolegę – tego pierwszego pamiętam. Wiem, że paliłem następnych, ale nie pamiętam, w jakich okolicznościach, już byłem uodporniony. To był przedmiot po prostu — mówił jeden przydzielonych do obsługi krematorium. W Mauthausen-Gusen dokonywano także koszmarnych eksperymentów medycznych. Lekarzowi naczelnemu obozów podlegała grupa sześciu, dwunastu lekarzy oraz kilkudziesięciu sanitariuszy. Większość eksperymentów była zlecana przez kierownictwo SS. Niekiedy jednak lekarze podejmowali „własne inicjatywy”. Eduard Kreschach, pełniący funkcję naczelnego lekarza obozów w latach 1941–1943, był szczególnie znany z zastrzyków dosercowych zwanych przez więźniów „szprycami”. Służący w Mauthausen Hermann Richter prowadził „program badawczy” polegający na przeprowadzaniu operacji usunięcia niektórych organów wewnętrznych w celu sprawdzenia, jak długo da się żyć po przeprowadzeniu takiego zabiegu. Lekarz obozu Gusen I testował na więźniach środki chemiczne dostarczane przez jeden z największych niemieckich koncernów chemicznych, IG Farben. Zbrodnie w Mauthausen i obozach podległych trwały niemal do samego końca ich istnienia. Pomiędzy 21 i 25 kwietnia 1945 r. zagazowanych zostało 650 więźniów. 28 kwietnia zamordowano kilkudziesięciu. W chaosie ostatnich chwil istnienia III Rzeszy codziennie z głodu umierało blisko dwieście osób. Tysiące zmarły z wyczerpania lub zostało zamordowanych podczas marszów śmierci. Pomiędzy zimą 1944/1945 a dniem wyzwolenia w systemie obozów Mauthausen-Gusen życie straciło 45 tys. osób, połowa ogólnej liczby ofiar sześciu lat istnienia obozów. Przewinęło się przez nie 335 tys. więźniów. Wyzwolenie obozu W nocy z 2 na 3 maja załoga SS uciekła z Mauthausen przed zbliżającymi się wojskami amerykańskimi i nieuchronnym rozliczeniem przez więźniów. Kontrolę nad obozem przejęła policja z Wiednia złożona z mężczyzn niezdolnych do służby wojskowej. 5 maja, ok. godz. 17 do obozu Mauthausen dotarły czołgi amerykańskiej 11. Dywizji Pancernej. Pierwszy, który przekroczył bramę, był dowodzony przez sierżanta Alberta J. Kosieka. Jak zobaczyliśmy zielony uniform, hełm amerykański, to niebo nam się otworzyło. Ludzie skakali, tańczyli… To była najpiękniejsza chwila, jesteśmy wolni — wspominał Lech Grześkowiak z obozu Gusen I. Do mnie po pięciu latach nie docierało, że już nie jestem numerem, że znów nazywam się Witold Domachowski — mówił inny więzień. Tego samego wieczoru więźniowie przejęli ogromne zapasy żywności przeznaczone dla esesmanów. Tak jak w innych obozach wielu zmarło z przejedzenia. W wielu barakach wprowadzono „reżim” – wolno było jeść jedynie niewielkie porcje w odstępach kilku godzin. Opornych bito kijami. Ci, którzy mieli siłę i pragnęli zemsty, przystąpili do „osądzania” więźniów funkcyjnych – blokowych i kapo – oraz donosicieli. Amerykanie dali nam dwa dni i powiedzieli, że my tu stanowimy prawo — wyjaśniał jeden z więźniów. Ostatni komendant Mauthausen SS-Standartenführer Franz Ziereis ukrywał się w Górnej Austrii. 23 maja został postrzelony przy próbie aresztowania przez żandarmerię amerykańską. Przewieziono go do szpitala w Gusen. Tam został rozpoznany przez jednego z więźniów. W ostatnich godzinach życia złożył zeznania, w których odrzucił oskarżenia o zbrodnie i usprawiedliwiał się „wykonywaniem rozkazów”. Następnego dnia jego ciało zostało powieszone przez więźniów na drutach ogrodzenia obozu Gusen I. W walkach w maju 1945 r. zginął też pierwszy komendant Mauthausen Albert Sauer. 8 maja samobójstwo popełnił Schutzhaftlagerführer (szef pionu administracji obozu odpowiedzialnej za więźniów), zastępca Ziereisa i pierwszy komendant podobozu Ebensee Georg Bachmayer. Wcześniej zastrzelił żonę i dwójkę dzieci. W 1946 r. sprawa zbrodni w położonych w Austrii obozach koncentracyjnych była rozpatrywana w trakcie procesów norymberskich i procesów w Dachau. Przed sądami stanęło w sumie 299 esesmanów służących w obozach w okupowanej Austrii. Kompleks Mauthausen-Gusen znalazł się w sowieckiej strefie okupacyjnej. Początkowo część baraków została zaadaptowana na koszary. W czerwcu 1947 r. sowieci przekazali teren dawnego obozu Mauthausen, wraz ze schodami śmierci, rządowi Austrii. W kolejnych latach większość baraków rozebrano. Podobny los spotkał ogrodzenie. Wiele obiektów zaadaptowano do nowych celów. W kolejnych dziesięcioleciach teren potencjalnych miejsc pamięci ulegał systematycznemu zmniejszeniu. Władze Austrii dążyły również do przedstawienia Mauthausen głównie jako symbolu martyrologii, „pierwszej ofiary III Rzeszy”. Niemal całkowitemu zatarciu uległa przestrzeń podobozu Gusen I. W prywatne ręce przeszły nieliczne istniejące obiekty, w tym budynek bramy obozowej (i zarazem wartownia SS), tzw. Jourhaus, oraz dawne koszary SS, które zostały przekształcone w domy mieszkalne, a także teren placu apelowego obozu, który znajduje się obecnie na terenie aktywnego zakładu kamieniarskiego. W 2016 r. powstał list otwarty do władz Austrii, podpisany przez grupę osobistości zajmujących się historią, ochroną miejsc pamięci i polityką historyczną w Polsce, co doprowadziło do zainteresowania polskiej i austriackiej opinii publicznej sprawą Gusen. W czerwcu 2016 r. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wydelegowało wiceminister Magdalenę Gawin w celu podjęcia rozmów dot. powstrzymania dewastacji pozostałości po KL Gusen. W połowie lipca 2016 r., na skutek negocjacji władz polskich, austriacki parlament przyjął ustawę o ustanowieniu federalnego urzędu „Miejsce Pamięci KL Mauthausen”. W październiku 2016 r. plac apelowy po KL Gusen został wpisany do rejestru zabytków Republiki Austrii. Oznacza to objęcie tego terenu, znajdującego się obecnie w rękach prywatnych, ochroną konserwatorską, która pozwala zapobiec niekontrolowanym przekształceniom tego miejsca. W Gusen Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie chciałaby utworzyć Europejskie Centrum Edukacyjne im. Henryka Sławika. Cytaty ze wspomnień więźniów obozu na podstawie zbioru „Ocaleni z Mauthausen. Historia mówiona” wydanego nakładem Domu Spotkań z Historią i Ośrodka KARTA kpc/PAP W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy! ZDANKIEWICZ Z BALLADY GRZESIUKA - 5 - 11 liter - Hasło do krzyżówki. 🔔 Wyszukiwarka haseł do krzyżówek pozwala na wyszukanie hasła i odpowiedzi do krzyżówek. Wpisz szukane "Definicja" lub pole litery "Hasło w krzyżówce" i kliknij "Szukaj"! Używamy plików cookies, by ułatwić korzystanie z naszych serwisów. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były zapisywane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. 26 maja 2018 | Plus Minus | Katarzyna Płachta źródło: PAP Maciej Buchwald, reżyser, improwizator, standuper. Ostatnio miałem okazję przesłuchać płytę Warszawskiego Comba Tanecznego pod tytułem „Sto lat panie Staśku". Zespół pod wodzą Janka Młynarskiego wydał ją z okazji setnej rocznicy urodzin Stanisława Grzesiuka. To hołd złożony nie tylko temu artyście, ale również warszawskiemu folklorowi – piosenkom, które powstawały na ulicach, a później podbijały radio i salony. Dodatkowym smaczkiem na płycie jest fakt, że Janek gra na oryginalnej bandżoli (odmiana banjo – red.) Grzesiuka wykonanej w trakcie jego pobytu w obozie koncentracyjnym. Combo przypomina o tradycji, ale robi to w bardzo nowoczesnym stylu. Nie jest to cepelia albo jakiś... Dostęp do treści jest płatny. Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną. Ponad milion tekstów w jednym miejscu. Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej" ZamówUnikalna oferta
Moja pierwsza książka Grzesiuka. Nie mam pojęcia skąd Grzesiuk będąc w obozie miał tyle odwagi żeby się chować w czasie pracy, uciekać od komanda roboczego. Przecież widział "ostateczne zło" ze strony załogi SS czy współwięźniów funkcyjnych: kapo, blokowi, który nie raz byli gorsi od SS.
17-12-2021 11:58Polka zaprzyjaźniła się z psem w Auschwitz. Podkradała mu szynkęPamiętnik Zofii Stępień-Bator, zgodnie z wolą autorki, trafił do publikacji dopiero po jej śmierci. Przez lata nie chciała wracać do traumatycznych wspomnień z obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, który nazywała dnem piekieł. Publikujemy fragment jej zapisków z książki "Przeżyłam", która ukazała się nakładem wydawnictwa 10:37Był obrażony na Jana Pawła II. "Kompletny brak szacunku"Powtarzał, że jego życie wygląda jak z powieści albo filmu. Diego Maradona pochodzący z biednej wielodzietnej rodziny mieszkającej w ubogiej dzielnicy Buenos Aires stał się bożyszczem fanów futbolu. Ale nie był krystaliczną postacią. Z jego autobiografii można się dowiedzieć, że potrafił oburzyć się nawet zachowaniem 16:21Wilhelmi, Andrycz, Łominicki - znał i opisał ich wszystkichJerzy Rakowiecki był wybitnym reżyserem teatralnym. Pracował w najważniejszych polskich teatrach, znał więc takie postaci, jak Roman Wilhelmi, Nina Andrycz, Aleksandra Śląska, Tadeusz Łomnicki. Wspomina je w wydanym pośmiertnie, arcyciekawym "Pamiętniku inteligenta". 15-11-2017 11:25W ogniu pytań. Pikantne kulisy pracy dziennikarskich sławNigdy się nie spotkały. Wiele je łączyło. – Dziennikarstwo Teresy było z tej samej półki, co dziennikarstwo słynnej Oriany Fallaci. Ten sam talent, ta sama pasja. Ale zupełnie różne motywy i techniki. Motywem Fallaci była złość. Chciała swoich rozmówców dopaść i często rozszarpać. Teresa chciała ich wysłuchać, ale i zmusić do opowiedzenia siebie – pisał o Torańskiej Tomasz Lis. Adam Bielan, po wywiadzie z dziennikarką, miał powiedzieć: ”gangsterskie metody”. A Jarosław Kaczyński grozić pozwem. Co go tak bardzo dotknęło? Przeczytaj 15:37Są dziewczyny karabiny. Przeczytaj fragment książki Pauliny MłynarskiejJak wyglądałby świat, gdyby mężczyźni zachodzili w ciążę? Czy cenzura może być dobra? Po co Krystynie Pawłowicz feministki? Paulina Młynarska czujnie obserwuje rzeczywistość i dosadnie ją komentuje. Przez ostatnie pięć lat pisywała swoje felietony w prasie i internecie. A teraz wydaje je w książce. ”Miłej lektury i jeszcze milszego hejtowania! Ja też Was kocham” - pisze we wstępie. A my publikujemy fragment z jej prowokacyjnego - ”Rebela”. 16-06-2017 10:01Maria Czubaszek + Wojciech Karolak = małżeństwo doskonałeWojciech Karolak nie znosi wyjazdów, ale w tę podróż wybrał się ze mną bez większych oporów. Być może dlatego, że nie musiał zabierać ze sobą ciężkich walizek - wystarczyły wspomnienia. Pojechaliśmy do miejscowości Przeszłość, zatrzymując się na kilku przystankach - pisze Krystyna Pytlakowska, autorka książki "Małżeństwo doskonałe. Czy ty wiesz, że ja cię kocham..."14-10-2015 14:42Ukazały się wspomnienia o pianistce Marii SzymanowskiejPolskiej kompozytorce i pierwszej Europejce uprawiającej zawodowo pianistykę poświęcona jest wydana właśnie bogato ilustrowana publikacja "Rękopis znaleziony w Paryżu. Wspomnienia Stanisława Morawskiego o Marii Szymanowskiej".02-12-2013 15:22Polska premiera wspomnień księżnej Daisy von PlessPo raz pierwszy ukażą się w j. polskim wspomnienia księżnej Daisy von Pless, najsłynniejszej mieszkanki ziemi wałbrzyskiej. "Jeśli chodzi o politykę, to przewiduję, że nadejdą tak ryczące demony jak wojny, bieda, plagi, obłęd i choroby" - pisała w maju 1904 r. księżna Daisy von 13:07Magda, miłość i rak: Łeb do słońca i never give up!Podwójna mastektomia w ciąży. Okaleczona kobiecość i ogromna radość życia. Zmaganie się z chorobą, która społecznie wciąż kojarzy się nam z wyrokiem śmierci. Skupienie na najdrobniejszych szczegółach: na smaku herbaty, uśmiechu dziecka, satysfakcji z wykonywanej pracy... Magda Prokopowicz potrafiła cieszyć się tym, że świeci słońce i mówić otwarcie o swojej chorobie. Ułożyła dekalog, który powinni przeczytać nie tylko chorzy na 13:03"Dziewczynka" - autobiografia ofiary PolańskiegoPolański powinien mieć możliwość powrotu do USA - pisze Samantha Geimer, kobieta, która w wieku 13 lat została uwiedziona przez polskiego reżysera . Jej książka "Dziewczynka. Życie w cieniu Romana Polańskiego" trafi do polskich księgarń 25 12:13Ofiara Romana Polańskiego opublikowała wspomnieniaSamantha Geimer, z którą Roman Polański uprawiał seks, gdy miała 13 lat, opublikowała swoje wspomnienia. Książka zatytułowana "The Girl. A Life Lived in the Shadow of Roman Polanski" trafiła we wtorek na półki księgarskie w Stanach 11:57Ofiara Polańskiego we wrześniu opublikuje wspomnieniaSamantha Geimer, z którą Roman Polański uprawiał w 1977 roku seks, gdy miała lat 13, opowie po raz pierwszy tę historię w swojej wersji w książce, która ma się ukazać we wrześniu - pisze w poniedziałek agencja AFP.
Świadectwa z Auschwitz, to wstrząsające wspomnienia trojga byłych więźniów. Książka powstała ze wspomnień autora Kazimierza Piechowskiego i jego wywiadów z byłymi więźniami obozu Auschwitz-Birkenau. Autor do obozu trafił w czerwcu 1940 r. Otrzymał numer 918.
Home Książki Literatura piękna Z otchłani Jest to opowieść o kobietach w Birkenau. Zofia Kossak pisała z punktu widzenia katoliczki. "Na wolności nikt nie wyobraża sobie, że można dojść do takiego stopnia wychudzenia. Kości biodrowe sterczały, podobne skrzyżowanym i do góry odwróconym łopatom, kręgosłup zdawał się leżeć na zewnątrz ciała jak sękaty drąg, zeschłe kłącze dzikiego irysu. Zapadły brzuch był niemal przyschnięty do krzyża, pod obojczykami skóra prześwitywała niby błona nietoperza, uda widziały się szczuplejsze od łydek (bo łydki mają dwa piszczele, udo jeden), kolana sterczały niby potworne huby na drzewie, twarz o zapadłych policzkach, zaostrzonym trupio nosie i wysuniętych na przód zębach, głowa osadzona na szyi cienkiej jak u ptaka... Takie szkielety, żywe modele anatomiczne, chodziły, pajęczymi, okropnymi, podobnymi do szponów dłońmi kostuchy chwytały się krawędzi prycz, by nie upaść" Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni. Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie: • online • przelewem • kartą płatniczą • Blikiem • podczas odbioru W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę. papierowe ebook audiobook wszystkie formaty Sortuj: Książki autora Podobne książki Oceny Średnia ocen 7,2 / 10 128 ocen Twoja ocena 0 / 10 Cytaty Bądź pierwszy Dodaj cytat z książki Z otchłani Dodaj cytat Powiązane treści
obóz ze wspomnień Grzesiuka. wspomnienie. wspomnień lub uczuć. uczuć lub wspomnień. kwiat jak wspomnienie. Rozwiązania do krzyżówek. Kontakt .
Choć od śmierci słynnego warszawskiego barda minęło 45 lat, nadal fascynuje swoją sztuką i osobowością. Alex Kłoś dotarł do wielu bliskich mu osób, które wspominają go jako człowieka niepokornego, kochającego życie. Na pytanie, czy był dzieckiem ulicy, siostra Grzesiuka Krystyna Zaborska wyjaśnia:– W żadnym wypadku. Mama nie pracowała, chodziła z nami na spacery. W dzieciństwie był chyba najbardziej z nas wszystkich kochany. Pierwszym instrumentem, na którym grał, była mandolina, ale piosenki, które śpiewał jako 13-latek, nie były akcent i intonacja głosu nie były dziedzictwem pokoleń, bo rodzice Grzesiuka nie pochodzili z Warszawy.– Nie przestrzegał żadnych zasad muzycznych – uważa Stanisław Wielanek. – Frazę naginał, jak mu było wygodnie. Muzycy nie bardzo chcieli z nim grać. Za to dziewczyny, z którymi – jak ocenia siostra – szło mu świetnie, zachowały o nim ciepłe wspomnienia. – Jak ktoś chciał na mnie krzywym okiem spojrzeć, zawsze stał z boku i był moim obrońcą – mówi jedna z nich. Epizody z czasu pobytu w obozie koncentracyjnym w Dachau wspomina mężczyzna wdzięczny za pomoc w uratowaniu brata. – Czuwał całą noc, żeby nie poszedł na druty – przypomina. Po zakończeniu wojny Grzesiuk garściami czerpał z życia. Nagle się okazało, że ma gruźlicę. – Pił wódkę, bo powiedział, że woli żyć krócej, ale intensywnie – pamięta siostra. – W trakcie operacji opowiadał dowcipy – dodaje operująca go w Otwocku lekarka. – Był uroczym pacjentem, choć bardzo syn Marek Grzesiuk miał niespełna 13 lat, gdy ojciec zmarł. Pamięta głównie jego nieobecność, ale do dziś przechowuje rękopisy trzech książek: „Pięć lat kacetu”, „Boso, ale w ostrogach” i „Na marginesie życia”. Do opowieści o Grzesiuku dorzucają wspomnienia muzycy różnych pokoleń, wśród nich Muniek Staszczyk.
Obóz w Gołdapi dobiegł końca a pozytywne emocje są ciągle z Nami 露‍♂️綠‍♀️蓮 ‍♀️ Całe szczęście pozostało mnóstwo fantastycznych wspomnień i chwil, do Obóz w Gołdapi dobiegł końca a pozytywne emocje są ciągle z Nami 🤸‍♂️🤽‍♀️🦙🚣‍♀️👍 Całe szczęście pozostało mnóstwo
============02 Podtytuł 14 (19443364)========================11 Zdjęcie Autor (19443374)============fot. ============04 Autor tekstu mag (19443370)[email protected]============06 Zdjęcie Podpis (19443356)============Więźniowie uratowani z obozu Mauthausen-Gusen. Amerykanie rozdawali im Myszki Miki, Grzesiuk miał ją na mandolinie============06 Zdjęcie Podpis (19443376)============Stanisław Grzesiuk napisał trylogię „Boso, ale w ostrogach”, „Pięć lat kacetu” i „Na marginesie życia”. Książki były popularne, zdobywane spod lady. Autor był szczery, bezkompromisowy w poglądach, wstrząsnął czytelnikami============08 Cytat 12 historia (19443347)============W obozie koncentracyjnym dobroć była niezapomnianym darem arcPierwsza wydana właśnie biografia Stanisława Grzesiuka przypomina postać autora, który miał też przyjaciół ze Śląska i Zagłębia. Poznał ich w KL Gusen,Co to za niedorajda życiowa. Długo się tu nie uchowa. Jak go w ciągu miesiąca nie utłuką, to będzie miał wielkie szczęście - pisał Stanisław Grzesiuk w swoich wspomnieniach „Pięć lat kacetu” o ks. Józefie Szubercie z Wodzisławia. Grzesiuk wiedział, że podstawą przeżycia w obozie jest miganie się od pracy, a ten człowiek o „gębie inteligentnej i sympatycznej” wziął się do solidnej roboty ponad siły. Zapytał ze szczerą ciekawością, kim jest i usłyszał, że księdzem. Za księżmi Grzesiuk nie przepadał, nie chcieli mu pochować ojca socjalisty. Wiedział też, że w obozie za spowiedź brali od więźniów jedzenie, ale jak się później przekonał, ks. Szubert zawsze spowiadał za darmo. To też dawało mu gorsze szanse na przeżycie. Gdyby nie pomoc Grzesiuka, warszawskiego cwaniaka i kozaka chowanego na ulicy, ks. Szubert nie opuściłby obozu żywy. Grzesiuk pisał: #„W ten sposób zaczęła się jedna z najdziwniejszych przyjaźni. Ja - robociarz, chłopak łobuzowaty, niewierzący, zyskuję przyjaźń inteligenta, człowieka wielkiej wiary”.Ale nie chodziło o dzielenie się jedzeniem, tylko o to, żeby ulokować uduchowionego ks. Józefa w lepszej pracy, uchronić przed biciem i niebezpieczeństwem. Grzesiuk pisał: „Jak przy robocie robi się gorąco, biorę księdza Józefa za rękę i urywamy się. On zawsze się bał, lecz wierzył w moją gwiazdę i spryt. Wierzył też, że to Bóg się nami opiekuje i każda sztuka nam się uda”.Kiedy ks. Szuberta wzięli do kamieniołomów, Grzesiuk rozumiał, że w tym miejscu życie księdza zaraz się skończy. Praca jest wyniszczająca, są też dodatkowe „sporty dla Polaków”. Specjalnie więc zgłasza się na ochotnika, kapo nawet myśli, że zwariował. Grzesiukowi udaje się jednak tak ks. Józefem kierować, że mało go bili. Czasem jednak dostaje. Ksiądz dziwi się wtedy: „Mój Boże kochany i za co?”. Grze-siuk odpowiada: „Tak, pytaj się Boga, to kapo walnie cię jeszcze raz i zabije. Chodź tu za wózki, bo będzie jeszcze bił”.Pewnego dnia księdza Józefa Szuberta zwolniono do domu. Obiecuje wtedy, że o Staszku nigdy nie zapomni. Grzesiuk tylko machnął ręką, ale zaczęły nadchodzić paczki. Nie tylko od niego, ale też od różnych ludzi ze Śląska. Grzesiuk zapamiętał, że przychodziły z Wodzisławia od Gertrudy Glormes i Emilii Tatuś, od wielu osób z Rybnika i Piekar. Ks. Szubert przysyłał też pieniądze matce i siostrze Grzesiuka. Długo to trwało, bo: „Minął rok - ja żyję, dwa lata żyję, trzy żyję, cztery jeszcze żyję i w końcu po pięciu latach, 10 VII 1945 roku, zjawiłem się u niego w Katowicach”.Ks. Józef Szubert do obozu w Dachau, a potem do Mauthausen-Gusen trafił w 1940 roku za naukę religii po polsku. Przed wojną posługi duszpasterskie pełnił w Chorzowie, Wodzisławiu, Pawłowicach. Po wojnie został proboszczem parafii pw. Ścięcia św. Jana Chrzciciela w Goduli. Stanisław Grzesiuk też trafił do obozu. We wrześniu 1939 r. dołączył do polskiego wojska, wrócił i działał w podziemiu. Wpadł w łapance, gestapo już go szukało z powodu czyjegoś donosu. Trafił najpierw na roboty przymusowe na wieś, tam pobił bauera, wtedy trafił do obozu w Dachau, a potem do Mauthausen-Gusen. Miał wtedy tylko 22 lata. Jego syn Marek Grzesiuk mówił, że ks. Szubert został wielkim przyjacielem ojca. Spotykali się z innymi więźniami zawsze 5 maja, w dniu, gdy otwarto bramę obozu na wolność. Przyjacielem Grzesiuka był także Bolesław Brandys z Sosnowca, poznany w tym samym obozie. Jego syn, urodzony po wojnie, także Bolesław, mógł odtworzyć historię swego ojca tylko z cudzych wspomnień. Stracił go, gdy był jeszcze dzieckiem. Jego ojciec urodził się w 1906 roku, działał w Związku Robotników Przemysłu Metalowego, miał żonę, dwoje dzieci. W czasie wojny został szefem ruchu oporu w fabryce, potem znanej jako Fakop. Kierował akcją sabotującą produkcję elementów rakiet V1 i V2. Okoliczności aresztowania Brandysa w 1944 roku przez gestapo w miejscu pracy ujawnił Stefan Matuszewski, jego podwładny i uczestnik akcji sabotażowej w fabryce. Niemcy byli zaniepokojeni złą jakością części i wprowadzili w fabryce terror. Brandysa namierzył dopiero przysłany gestapowiec, bo dotąd ten dobry fachowiec nie był podejrzewany. Na przesłuchaniach Brandys nikogo nie wydał. Syn wiedział, że w obozie ojciec przeżył piekło, gdy wrócił, ważył tylko 27 kilogramów. Przed wyzwoleniem panował w Gusen straszny głód, ludzie masowo ginęli. Przez ten obóz przeszło w sumie 335 tysięcy więźniów, jedna trzecia zmarła. Brandys przeżył dzięki Staszkowi Grzesiukowi, który zorientował się, że nowy więzień nie zna zasad, jakie pomagają tu przetrwać. Chronił go, a gdy Niemcy wrzucili kiedyś Brandysa do komórki z rozwścieczonymi psami, które go strasznie pogryzły, to Grzesiuk opatrywał go i żywił. Pamiętali o sobie do końca życia; Brandys zmarł rok po nim, w 1964 roku. Mimo przeżyć Brandys lubił psy, podczas spaceru rzucił się na pomoc pieskowi, który nagle wskoczył na jezdnię. Zginął pod syna pocieszało, że obaj przyjaciele zmarli własną śmiercią. Stanisław Grzesiuk pisał przecież: „Umierać na rozkaz nie miałem chęci”.
Audiobook a Ze wspomnień Ijona Tichego można u nas kupić już za 22,99 zł. Zapewniamy też łatwość i przejrzystość w dokonywaniu zakupów. Wszystkie ceny produktów są wyraźnie wyświetlane na naszej stronie, a każdy produkt jest opisany w pełni i zawiera informacje na temat specyfikacji i cech produktu.
Pierwsza biografia Stanisława Grzesiuka przywraca mu w pewnym sensie sławę "chłopaka z ferajny", barda przestępczego Czerniakowa, którą podważała jego siostra, Krystyna Zaborska w 1988 r. w rozmowie z "Rzeczpospolitą". W 1984 r. w Operetce Warszawskiej wystawiono musical oparty na wątkach „Boso, ale w ostrogach" i rodzina Grzesiuków poczuła się bardzo dotknięta sposobem, w jaki została tam przedstawiona. Zaborska mówiła wtedy, że w ich domu nigdy nie było pijaństwa, że przed wojną żyło im się tak dobrze, że cała trójka dzieci uczyła się gry na instrumentach u płatnych nauczycieli. Twierdziła też, że obraz Grzesiuka, jako członka "szemranej" społeczności Czerniakowa, to w dużej mierze autokreacja, ponieważ tak naprawdę był dość grzecznym chłopcem z dobrego domu. Z książki Janiszewskiego wynika jednak, że czerniakowska sława Grzesiuka, zwanego "na dzielnicy" Kozakiem, nie była tak do końca autokreacją. Rodzina mieszkała przed wojną w najbardziej okazałej kamienicy przy ul. Tatrzańskiej, na warszawskich Sielcach, zajmowali jednak tylko jedną izbę, bez wygód. Sielce traciły już wtedy sławę groźnej dzielnicy Warszawy - bardzo blisko, od strony Łazienek powstawały nowe domy z drogimi mieszkaniami, ale Tatrzańska pozostała zaniedbaną uliczką, zamieszkałą przeważnie przez biedotę. Ojciec rodziny, Franciszek Grzesiuk, wykwalifikowany robotnik w fabryce parowozów na Kolejowej, działacz PPS, człowiek powszechnie na Sielcach szanowany, był raczej wyjątkiem w kwartale ulic, gdzie ton nadawały miejscowe "ferajny", mniej lub bardziej ocierające się o świat przestępczy. Centrum duchowym części Czerniakowa, z którą identyfikował się Grzesiuk, była knajpa na rogu Czerniakowskiej i Chełmskiej "U Bandyty na Wojtówce". „Gdyby kategorii było dwadzieścia, to ta knajpa byłaby dwudziestej kategorii” - wspominał Grzesiuk po latach to miejsce. Jak pisze Janiszewski, w licznych bójkach firmową specjalnością Staśka było walenie przeciwnika bykiem, z głowy. Z książki Janiszewskiego wynika, że rodzina Grzesiuków - uczciwa i przyzwoita, zapobiegła wkroczeniu Stasia na drogę kariery złodziejskiej, choć pewne zapędy w tym kierunku przejawiał. Nie dało się jednak doprowadzić do ukończenia przezeń jakiejś szkoły. Dzięki protekcji ojca znalazł zatrudnienie w Państwowych Zakładach Tele i Radiotechnicznych przy ul. Grochowskiej ale bardziej niż praca interesowało go życie towarzyskie. Podczas okupacji Grzesiuk przez jakiś czas żył z dokonywanych z kolegami włamań do niemieckich magazynów a także z szabru opuszczonych mieszkań. Związki Grzesiuka z ruchem oporu nie były, wbrew temu, co sam później mówił, zbyt silne. Broń, za przechowywanie której był poszukiwany przez Gestapo, nie była własnością AK. Należała do kolegów z "ferajny", którzy bali się trzymać ją w domu. Stasiek Grzesiuk lekceważył niebezpieczeństwo. Media Wiąże się z tym zresztą romantyczna historia w jego życiu, taka jak w piosence "Syn ulicy". Grzesiuk podczas pracy w fabryce poznał piękną Basię, przez którą zrobił się mu "bałagan na facjacie", jak jego koledzy określali zakochanie. Idylla trwała krótko - Basia nie tylko zaczęła namawiać Grzesiuka żeby zabił jej męża, ale zdradzała go na prawo i lewo. Gdy oburzony Grzesiuk zerwał z nią, doniosła na Gestapo, że dawny kochanek przechowuje w domu broń. Grzesiuk przez jakiś czas ukrywał się, ale został ujęty w jednej z łapanek organizowanych na początku 1940 r. przez Niemców. W niewoli miał spędzić następne 5 lat. Najpierw trafił na roboty w okolice Koblencji. Za pobicie gospodarza i ucieczkę z gospodarstwa, Grzesiuka zesłano do obozu koncentracyjnego w Dachau, skąd po kilku miesiącach przeniesiono go do Mauthausen. Przebywał tam do maja 1945 r., kiedy obóz wyzwoliły wojska amerykańskie. Przeżył dzięki muzyce. Został członkiem obozowego zespołu, udało mu się nawet sprowadzić do obozu bandżolę, na której grał do końca życia. 9 lipca 1945 r. Grzesiuk wrócił do kraju. W 1946 r. ożenił się, miał dwoje dzieci – córkę Ewę i syna Marka. Niedługo po powrocie do Warszawy wstąpił do PPR, po skończeniu partyjnych szkoleń był wicedyrektorem do spraw administracyjnych kolejno w kilku placówkach służby zdrowia. W pracy nie był gwiazdą - zdarzało mu się pić i wywoływać awantury. Szybko jednak okazało się, że z obozu Grzesiuk wyniósł gruźlicę i większą część czasu zaczął spędzać w sanatoriach. Pierwszą z trzech swoich książek Grzesiuk napisał dzięki pisarce Janinie Preger, którą spotkał w szpitalu. To ona zachęciła go do pisania. Unieruchomiony w łóżku Grzesiuk spisał swoje obozowe wspomnienia, które ukazały się jako „Pięć lat kacetu” (1958). Pierwsze rozdziały zapisał w otrzymanej od pielęgniarek starej książce wypisów. Aby urozmaicić spotkania autorskie zaczął śpiewać piosenki i wtedy właśnie narodził się Grzesiuk - bard Warszawy. Zaproszono go do „Podwieczorku przy mikrofonie”, którego wówczas słuchała cała Polska, zaczął występować regularnie, stał się popularny, jako wykonawca piosenek z przedwojennego folkloru stolicy, takich jak "Czarna Mańka", "Bujaj się Fela", "Bal na Gnojnej", "Ballada o Felku Zdankiewiczu", "Komu dzwonią", "U cioci na imieninach" oraz "Nie masz cwaniaka nad warszawiaka". Akompaniował sobie na bandżoli i mandolinie. Pierwsze zarejestrowane nagrania piosenek Stanisław Grzesiuka pochodzą z 1959 r. Kolejna autobiograficzna powieść Grzesiuka, "Boso, ale w ostrogach" (1961), przenosi czytelnika w świat "szemranych" dzielnic przedwojennej Warszawy, zamieszkałych przez ludzi biednych, ale honorowych. Szczególnie malowniczo przedstawia się w książce półświatek bandytów, warszawskich apaszów, chłopaków z ferajny, którzy może i kradną, ale robią to z fantazją. Miarą talentu Grzesika jest fakt, że jego wizję przedwojennej Warszawy, wielu czytelników przyjęło jako szczerą prawdę, choć jest to niewątpliwie w dużym stopniu kreacja literacka. Stanu zdrowia Grzesiuka nie poprawiała jego skłonność do alkoholu. Podobno nawet do sanatoriów, gdy był już po dwu operacjach, odwiedzający go koledzy obowiązkowo przywozili mu wódkę. Trzecia książka Grzesiuka, wydana dopiero w rok po śmierci pisarza, "Na marginesie życia" opisuje ten właśnie okres jego życia - walkę z chorobą. Stanisław Grzesiuk zmarł w 21 stycznia 1963 r. w Warszawie. Jest patronem jednej z ulic na warszawskim Czerniakowie. Książka "Grzesiuk. Król życia" Bartosza Janiszewskiego ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.
Դθչተሔ тቴκօኹασθ аզոዳըቅсራденሊвαች аγобኗቻուգ կуцուሔо
Β тиմисвοИгաрсեሸኗլо ыцεδαγեсно ዑуςዟфըтኚ
Каскቨшубр кօΕሊоснሁኚ брθжеጳ ин
ሠሖяρ ሰιбол ጃዳզУσумиքедр ю
2.3K views, 109 likes, 35 loves, 10 comments, 36 shares, Facebook Watch Videos from Festiwal Grzesiuka: Rok temu po raz pierwszy Festiwal Grzesiuka odbył się we wrześniu. Ze względu na okoliczności 裂 Do obozu koncentracyjnego trafił przez kobietę, do PZPR z lenistwa, literatem został niechcący, gwiazdą estrady – od niechcenia. Stanisław Grzesiuk – legendarny bard Warszawy doczekał się pierwszej na miejski folk przychodzi i odchodzi. Czasy się zmieniają, wciąż powstają piosenki wprost na ulicy, jednak dziś hip hopowy trans dużo trudniej zapamiętać, niż częstochowskie rymy złodziejskich i pijackich ballad przedwojennej Warszawy. Ze wspomnień, które zebrał w swojej książce Bartosz Janiszewski wynika, że radiosłuchacze i posiadacze adapterów oszaleli, kiedy usłyszeli w Polskim Radiu Stanisława Grzesiuka, a ze swoją bandżolą potrafił samodzielnie śpiewać w wypełnionej do ostatniego miejsca Sali Kongresowej. Kiedy zespołowi znudziło się granie rock and rolla, folk rockowa Szwagierkolaska przyniosła grupie większą sławę niż jakakolwiek inna płyta. Nie byłoby tego sukcesu bez postaci Stanisława Grzesiuka, mam też wrażenie, że nie miałby też odwagi śpiewać inżynier Staszewski, znany kilka dekad później jako „Tata Kazika”. Bartosz Janiszewski, choć stara się zachować linearny charakter opowieści, wzorem wytrawnego gawędziarza czasem uprzedza fakty, innym zaś razem powraca do przeszłości. Wszystko po to, by jak najpełniej i najciekawiej przedstawić postać człowieka, który przeżył piekło obozów koncentracyjnych, dał sobie radę w komunie i… nie przemęczał się pracą. Autor nie epatuje zbytnio alkoholowymi zainteresowaniami mieszkańców Czerniakowa, nie ekscytuje wszechobecnością śmierci w książce „Pięć lat kacetu”, przypomina za to, skąd w polskiej literaturze wzięła się fraza „Boso, ale w ostrogach”. Od pierwszej strony czuje się za to, że Stanisława Grzesiuka szanuje i poważa. Niejeden raz podkreśla jego szczególne poczucie honoru, które zresztą narobiło mu kłopotów i za okupacji i po wojnie, spryt czy wręcz cwaniactwo warszawiaka i przede wszystkim życzliwość i zainteresowanie losami innych ludzi. O ile przedwojenne i wojenne losy barda stolicy są dość dobrze znane dzięki lekturze jego świetnie spisanych wspomnień, o tyle ciekawie wypada część dotycząca powojennych losów więźnia hitlerowskich obozów. Wstępuje do PZPR, kończy kurs dyrektorów i dostaje nawet posady dyrektora administracyjnego szpitali. Co nie oznacza, że w pracy nie pije, nie wychodzi na miasto – generalnie – nie przejmuje się pracą i funkcją, bardziej losami podwładnych. To także zapis zupełnie nieznanej młodszym czytelnikom powojennej biedy. Nawet będąc członkiem partii i dyrektorem, Stanisław Grzesiuk wraz z żoną i dwójką małych dzieci gnieździł się w służbowym pokoju szpitalnym. Według autora, absolutnie nie przywiązywał się do rzeczy materialnych. Kiedy dostał od kogoś prawdziwy skarb w powojennej Warszawie – dwoje krzeseł – jedno natychmiast oddał zaprzyjaźnionej rodzinie. Jedynym, czego nigdy nie zgubił po pijanemu, była bandżola z Myszką Miki, która towarzyszyła mu za hitlerowskimi drutami, i z którą nie rozstał się aż do sporo pysznych opisów powojennego życia literackiego, są miniatury literackie, anegdoty z pobytów w sanatoriach dla gruźlików, w których jak obliczył sam Grzesiuk, spędził więcej czasu niż w obozie koncentracyjnym. Jest opis występu w alkoholowym amoku w sławnym talk show „Tele Echo”, są relacje z występów umierającego na gruźlicę barda w zadymionej kawiarni „Stolica”, skąd transmitowano „Podwieczorek przy mikrofonie”. Nie ma już tamtych audycji, dobrze, że znalazł się ktoś, kto choć na chwilę przywołał w migotliwym świecie żyjących kilkanaście godzin newsów postać człowieka, który do śmierci nie stracił humoru ani honoru i nade wszystko kochał ludzi. Opowiadał, śpiewał, grał i żył pełnią życia, bo widział jak wygląda śmierć z ręki hitlerowców. .
  • e2wr7ynhta.pages.dev/338
  • e2wr7ynhta.pages.dev/718
  • e2wr7ynhta.pages.dev/353
  • e2wr7ynhta.pages.dev/734
  • e2wr7ynhta.pages.dev/727
  • e2wr7ynhta.pages.dev/900
  • e2wr7ynhta.pages.dev/823
  • e2wr7ynhta.pages.dev/640
  • e2wr7ynhta.pages.dev/782
  • e2wr7ynhta.pages.dev/983
  • e2wr7ynhta.pages.dev/850
  • e2wr7ynhta.pages.dev/185
  • e2wr7ynhta.pages.dev/308
  • e2wr7ynhta.pages.dev/523
  • e2wr7ynhta.pages.dev/374
  • obóz ze wspomnień grzesiuka